Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Miecznik zaś spacerował, pykał fajkę, czasem jakiś przyśmiech przeleciał przez wargi, czasem patrzał w okno i milczał. Wielce dostojnym wydawał się synowskim oczom w tem przemienieniu i zgoła nieznanym, zwłaszcza, że po jakimś czasie spytał:
— Jak to było z tem przetrzepaniem aliantów?
Opowiedział akuratnie, czem należycie usatysfakcyonowany zakrzyczał:
— A toś dał bobu takim synom. Zuch z ciebie, mój chłopcze!
Rozmowa przeszła na materye de publicis, kazał sobie rozpowiadać o sejmie grodzieńskim, sprawach i ludziach, ale co chwila sprzeciwiał się jego konkluzyom, bo był przeciwnikiem Konstytucyi 3 Maja, godził się z nim tylko w nienawiści do króla i jego kreatur, cale jednak z różnych względów.
— Podstarościńska kompania — konkludował wzgardliwie.
— I Rzeczpospolitę traktują jako gradus do wywyższenia swoich rodów.
— A cóż mi to za rody owi Kossakowscy, Ankwicze, Dziekońscy, wielmoże z łaski obcych potencyi, drobiazg, szaraczki, tałałajstwo.
— Targowickie Trifolium, rody znaczne a w zdradzie prym dzierżące.
— Do czego zmierzają Kossakowscy? — rzucił, stając przed nim.
— Do oderwania Litwy od Korony, unii z Rosyą i panowania pod jej protekcyą.
— Nie powiadaj krotochwili — obruszył się.