Przejdź do zawartości

Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/392

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rady, więc też na jej rozkaz, że jest rotmistrzem kawaleryi narodowej, sprowadził do Bełżyc na konsystencyę cały szwadron, żeby pani miała zawsze pod ręką kawalerów do tańca.
— Aha, to ci, których od białych kapot przezywają kapotowymi! Same to pono lubelskie opoje i kostery. Piwnice jeno i śpiżarnie gnębią bez pardonu...
— Zmiłuj się waćpanna, usłyszy który i gotowa obraza.
— Stanę każdemu i do oczu powtórzę — zaperzyła się.
— Nie dobrze zrażać starościnę, toć generalna swacha wojewódzka...
— Już ja o jej łaski zabiegała nie będę!
Ciotka Bisia zjawiła się w progu i, czyniąc z siebie obraz boleści, zajęczała:
— Widziane to? Na nic porzną pawimenty. Aż straszno patrzeć!
— Niech porzną. Trudno wołać kowali do rozkuwania z podkówek kawalerów, jak to był zrobił swojego czasu szambelan Stryjeński — śmiał się.
Weszło kilku starszych sąsiadów. Ceśka uciekła z oczów do przyległej bokówki. Muzyka właśnie też była ustała na chwilę, ustawiano stoły do wieczerzy i wszyscy cisnęli się do miecznika. Czas jakiś witał się, dziękował za odwiedziny, nawet pannom nie szczędził komplimentów, lecz wnet tak się wyzbył ze sił, że musiano go pozostawić w spokoju. Radzi byli tej okoliczności, gdyż budził lęk swoją wynędzniałą, trupią twarzą i widmowemi oczyma. Po wyjściu wszystkich, wpadł