Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/386

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i kapuzy lecą gdzie popadło, mrowią się oszroniałe postacie, wąsy w soplach, twarze wyszczypane mrozem, głosy schrypnięte a w oczach ognisty animusz. Cisną się ulicą rozmigotanych pochodni i prosto ze śniegów i zamieci, hurmą walą na ganek, w drygach mijają sień ogromną, zerwą się w akuratne pary w bawialnym i do sali już płyną posuwistym, godnym polonezem. Zda się, tęcza spadła w białe ściany dworu i wije się stubarwnem, rozmigotanem przędziwem, panny z chłopska we wzorzystych spódnicach, gęsto naszywanych wstęgami, kawalerowie w granatowych żupanach srebrem lamowanych i w karmazynowych krakuskach z pękami pawich piór i wstążek. Wiedzie ich weselny starosta w białej katance, ze starościną w czepcu misternym, w koralach do pół piersi, w rzęsistej amarantowej jubce. Pląsają zwolna i za niemi coraz nowe pary stają, już starsi spłynęli do korowodu, już dostojne damy w robronach, już męże w kontuszach, czerwonych butach i przy karabelach.
Okrążyli sale raz i drugi, pękły dzwona koliska, rozsypali się po komnatach.
— Oberka na rozgrzewkę! Oberka! — dysponuje wielkim głosem starosta.
Zaczem z chóru kapela gruchnęła siarczystego, Żydy, usadzone pod piecem, przywtórzyli.
Dreszcz wstrząsnął serca, kawalery skoczyli do panien, stają w tanecznym ordynku, takt biją nogami, nabierają tchu, prężą się... runęli naraz w tan z grzmotem, jakby kto z harmat wystrzelił. Z miejsca wzięli pęd