Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/361

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Z racyi swoich żołdackich manier i srogości uchodził za wielkiego wodza, chociaż za całą naukę posiadł jeno wojskowy regulamin, w który wierzył, jak nie wierzył w Boga. Sami nawet Rosyanie drwili z jego zwycięstw, odnoszonych jedynie na polach manewrów i parad.
Obrady przeciągały się do późna, że kasztelanowa zrezygnowawszy z posłuchania, odjechała do domu. Powróciła jednak nazajutrz o naznaczonej porze południa i pierwszą z kolei zaprowadzono do sali przyjęć.
Ambasador, spacerując po sali, nie skinął jej nawet głową na powitanie.
— Wasza ekscelencya raczy... — zaczęła, nie zważając na obelżywe przyjęcie.
— Proszę krótko i prędko wyłożyć swoją suplikę — rzucił przez ramię.
Kasztelanowa wyłożyła akuratnie głosem nieco roztrzęsionym, lecz z dużą pewnością.
— To jakobin, emisaryusz i szpieg fruncuski. Odeślę go do Petersburga! Nie mogę nic poradzić! Żegnam! — zdeklarował twardo, odwracając się do okna.
Podeszła bliżej i, zniżając się do łzawych molestowań, przedstawiła Volange’a człowiekiem Bogu ducha winnym, ordynaryjnym kupczykiem, jakim znała go od dawna, obcym jakimkolwiek propagandom. Mówiła z taką gorącością przekonań, że wysłuchał uważnie i kazał Francuza przyprowadzić.
Rozradowana nadzieją, zaczęła mu dziękować. Szorstkim ruchem nakazał jej milczenie i patrzył przez szyby na warty, stojące w dziedzińcu. Był już posunięty