Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/354

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nić zgryzoty. Jego uwięzienie już wzburzyło całą powszechność...
— Co mi powszechność! Będzie, jak postanowię. A jeśli mnie znudzi panicz, każę go wywieźć. W Kałudze już od dawna nie widziano waszych senatorów.
— Baur podebrał go z ciepłego gniazdka, od samiczki — zaśmiał się hetman.
— Jedyny do czynienia gwałtów — obruszył się marszałek. — Wdziera się nocami do domów, postępuje wbrew ustawom krajowym i władzom...
— Spełnia swoją powinność — bronił Ankwicz, dojrzawszy nieukontentowanie ambasadora. — Marszałkowscy bowiem za jedno trzymają z łotrzykami, a głównie zabawiają się po szynkowniach. Nikt już w tem mieście nie jest pewnym mienia i życia.
— Właśnie z nadmiaru policyi. Moi ludzie nie są na utrapienie spokojnych obywatelów i węszenie za urojonymi spiskowcami. Kto zaś przyczynia się do ciągłej niespokojności w mieście, kto kuma się z ultajstwem, kto rozsiewa postrach? Czyż potrzeba wymieniać! To pruskie metody Baura i jego konfidentów: szczuć jednych przeciw drugim, szykanować, podchodzić, które to sposoby rozumiem tylko niepotrzebnem jątrzeniem społeczności, wzbudzaniem obaw i sposobieniem nieprzyjaciół.
— A ja rozumiem je zbawiennymi dla tutejszego kraju — wybuchnął Igelström.
— Skutki temu nie odpowiadają — wyrzekł, przyglądając się własnym pierścionkom.
— Panie marszałku, materyę uważam za wyczer-