Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/318

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z Hiszpanami, a jakoś te usiłowania nie dawały fortunnego obrotu! Sami jeszcze przy tych zabiegach tęgo obrywają w skórę.
— Bo się kierują względami ludzkości. Francuscy jakobini, to wściekłe zwierzęta i każdy, byle skuteczny sposób ich wytępienia jest święty! Dla tych buntowników niema pardonu, ni miłosierdzia!
Zaręba oddawał się lubym radościom, patrząc na jego bezsilne gniewy, gdy wszedł szambelan, wybornie dzisiaj usposobiony. Powracał właśnie z konferencyi z kucharzem, przynosząc ze sobą nowy sposób przyrządzania podlewy do zająca, który zaczął wykładać hrabiemu.
Zaręba, nie czując się na siłach dyskurowania w tych materyach, wymówiwszy się sprawą do kasztelanowej, oddalił się z wielką przyjemnością.
— Zyskałem sobie nowego i możnego wroga — pomyślał, rezygnując już z pomocy Izy. Nawet był rad, że nie doszło do rozmowy o Francuzie. — Ale co teraz począć?
Kasztelanową zastał w pokoju, na ogrody wychodzącym. Wszystko w nim było, jak w mieszkaniu grodzieńskiem: te same obicia ścian, sprzęty i pamiątki, ten sam mnich, straszący bladością twarzy, papuga rozbujana w złotej obręczy, ten sam przedziwny zapach nabożeństwa, więdnących kwiatów, melancholia, smutek rzeczy minionych i łez wypłakanych.
Przyjęła go z niezmierną życzliwością, zmuszając dobrotliwemi słowy do wyznania wszystkich utrapień. Wystawił całą grozę położenia Volange’a.