Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/313

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

towska, Karmelitanka, że to sprawia niebiańskie rozkosze — zadumała się, oczy uciekły w głąb, twarz przyoblekła się w surowość. — Byłam w dzieciństwie wpisana w pasek św. Dominika i do siódmego roku życia ubierali mnie w habit. Boże, jakaż ja byłam wierząca! Jakże mnie te wszystkie zabobony czarowały! Pamiętasz w Górach te majowe nabożeństwa!
— Dzieciństwo niegodne wspominania! — rzekł z lekceważeniem.
Ale Iza pod wpływem nagle wzbudzonej pamięci jęła się przed nim wyznawać. Miała oczy pełne łez, goryczą sycone słowa i żalem, gdy wystawiała ewenty swojego pożycia z szambelanem. Ujrzał w niej naraz duszę, jątrzącemi ranami przemawiającą. Nie drgnęło mu jednak serce współczuciem. Słuchał, jakby na teatrze ktoś przed nim wyobrażał urojoną historyę niefortunnej kochanki. Rozumiał ją szczerą w tych cichych zwierzeniach, czuł w jej głosie prawdziwy ból, ale myślał o celu, jaki mieć może w tem dusznem obnażaniu się przed nim. I z niecierpliwością czekał sposobności wystąpienia ze swoją sprawą.
— Śliczna nawet w przystrojeniu płaczów! — pomyślał nie bez satysfakcyi.
Hajduk wniósł na tacy jakiś rulon papieru, obwiązany niebieską wstążeczką.
— Nowe dzieło mojego poety! — porwała się żywo i, zapomniawszy o smutkach, czytała półgłosem francuski madrygał, na swoją cześć napisany. — Czy on tam czeka?