Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

buchnęła z mocą niezłomnej determinacyi, lecz, pomiarkowawszy się, spojrzała śmiertelnie strwożona.
— Nie stojęć na zdradzie, siostrzyczko, mów ze mną szczerze, nie bój się...
Przytuliła się do niego z ufnością i cichutko, pod wielkim strachem i wśród łez, spłonień i wzdychań, wyznawała się ze swoich miłowań i udręk serdecznych.
— Pisała mama o Pstrokońskim, mniemałem, jakoś go sobie wybrała.
— Widziałam go ze dwa lata temu na kuligu w Bełżycach u starościny Kossowskiej i cale mi się nie wydawał, chociaż kawaler grzeczny, przystojny i pono z wielką edukacyą, bo tylu tam było świetniejszych.
— Exemplum Rymkiewicz, nieprawdaż siostrzyczko? — śmiał się cicho.
— Jakbyś wiedział, oficyer przecież i taki śliczny! Ale cóż, Adam chudopachołek, a Pstrokoński magnat prawie i instancyę za nim wnosił do ojca sam wojewoda sieradzki, Walewski. Ale nie pójdę za niego, żeby nie wiem co, nie pójdę. Ojciec się nawet nie spytał mamy i deklaracyę przyjął, szczęściem, że jeszcze nie wyznaczył dnia ślubu.
Dzwonek, zwołujący na śniadanie, zatargał powietrzem.
— I nie tak rychło wyznaczy — zaszeptał żywo — bo czasy nadchodzą burzliwe, a Bóg wie, co komu pisane na wojnie.
— Ha wojnie! Toby i Adam powinien, i ty, i pan Pstrokoński! — zadygotała przerażona.
— Wszyscy powinni, komu w sercu honor i ojczyzna