Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/283

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rozmawiał jego mową z jednaką swadą i właściwym akcentem. Przed angielskim ambasadorem respektował nieugiętość Pitta w wojnie z francuskimi rebeliantami, na których bezecne praktyki głośno powstawał. Damom szeptał tak strzeliste i czułe komplimenta, że każda mogła się uważać za wyróżnioną. Miał przytem i jakieś słówka na stronie, kabały mówione na ucho zaufanym i uśmiechy porozumiewań.
I tutaj dopiero, na lśniących pawimentach, otoczony zgrają faworytów i pochlebców, w słodkim chórze wielbiących słów, hołdów i pokłonów, powracały mu humory, odzyskiwał młodość, postać przybierała wdzięczne kształty i oczy nabierały blasków i wigoru. Tutaj było jego prawdziwe królestwo, w którem żaden ze współczesnych nie przewyższył go w rzeczach smaku, kunsztów i galantuomii. Zaperlił się też jak szampan, błyszczał dowcipem i czarował jeniuszem wdzięków. Koronę bowiem miał za świecidło mnożące sukcesy w amuretkach, zaś królewskim dostojeństwem przyodziewał się dla wdzięcznej pozy i aplauzów oświeconej powszechności. Więc niby paw roztoczył przed dworakami wszystkie zalety swojej osoby bogato obdarzonej, ciesząc się tą rzadką chwilą, dającą mu posmak prawdziwego królowania, niby motyl słońcem, ciepłem i kwiatami.
Ale marszałek nadworny dał znak i król, otoczony całym dworem i strażami, ruszył ceremonialnie do kolegiaty na noworoczne nabożeństwo.
Kościół Świętego Jana zapełnił się po brzegi. Zahuczały organy. Rozpoczęła się msza, celebrowana przez biskupa chełmskiego, Skarszewskiego, podkanclerzego ko-