Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Panował bowiem język francuski, strój francuski i francuskie wyszukane maniery. Tylko jeden nuncyusz, otoczony wieńcem dam, zajął złocone krzesło, reszta stała, tworząc po sali jakby barwiste bukiety rozmigotane w słońcu, tak byli wspaniale strojni, okryci klejnotami, orderami, wstęgami i szarfami. W tłumie cudnie aftowanych fraków, peruk i białych pończoch zaledwie z rzadka dał się widzieć jakiś kontusz wojewódzki, podgolona czupryna i czerwone buty. Zaś czarne stroje magistratu skupiały się w najciemniejszym kącie sali, pod kominem. Spoglądano na nie, nie szczędząc przy okoliczności lekceważącego traktowania. Snadź o tem mówił był właśnie Kapostas, który, jako przełożony nad kupiectwem i radny miejski, brał udział w delegacyi, bo na jego suchej, czarniawej twarzy pełzał wyraz, nieukontentowania.
— I cechy nie stawiły się z powinnymi hołdami — dorzucił któryś z boku.
— Były gotowe, jak zawsze, ale dano do zrozumienia, że się bez nich obejdzie.
— Kiliński też silnie agitował przeciw chodzeniu na Zamek.
— Ale oburzeni obywatelowie dawali wyraz swojej niekontentacyi.
— Musiał ktoś ekscytować pospólstwo — zauważył Gantier, wielki kupiec sukna.
— I pospólstwo nie jest pozbawione rozumu i czucia — odszepnął ostrożnie Kapostos, spoglądając w stronę tronu, pod którym stał marszałek wielki koronny Moszyński, mądry i obmierźle brzydki garbus,