Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

które persony bardziej nienawistne, nie oszczędzano nawet dam, głośnych z amorów z oficyerami Imperatorowej. I gdyby nie kordony Königowskich ułanów, mogło było przyjść do tumultów. Już niejedne pazury wyciągały się chciwie ku jaśnie wielmożnym gardzielom, już niejedna groźba biła jakby sztychem w upatrzonych. Bowiem tłumy nietylko z imienia znały tych dygnitarzów targowicko grodzieńskiej formacyi, tych grafów i ministrów z łaski rozbiorczych potencyi. Przytomne były w pamięci ich przewrotne machinacye, kabały, zdrady i podłości. Już od dawna w sercach czułych na niedolę ojczyzny zbierały się żale i głuche żądze pomsty! A owo dzisiaj, w ten dzień noworoczny, sprezentowali się Warszawie, pierwszy raz po sejmie grodzieńskim. Jawili się oczom ludu całą kompanią, przystrojeni w złupione dostojeństwa, w pysze bogactw i znaczenia, bezkarnie porozpierani w pojazdach, bezwstydni w zbrodniach.
Nazbyt obmierzły był to prospectus cnotliwym sercom i gorętszym imaginacyom, więc prawie bezwolnie wybuchały wrzawy, leciały dotkliwe przezwiska i grubiańskie docinki, a wszystek tłum, kolebiąc się coraz burzliwiej, bił niby morzem w ułańskie kordony, już tu i ówdzie poprzerywane i zepchnięte na strony.
Wielu z jadących, może nawet większość uważała te wrzaski a groźby za ordynaryjną swawolę pospólstwa.
Patrzano się z nieukrywaną wzgardą na wrzeszczących ultajów, nakazując prać batami, gdy się jaki nawinął nieco bliżej.