Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.




VI.

Ani spostrzegł, kiedy się znalazł w antyszambrze mieszkania podkomorzyny i w objęciach starego Rustejki, który, witając go jakby po długiem niewidzeniu, nie omieszkał przy okoliczności nakłaść mu w uszy utyskiwań na humory podkomorzyny, fochy Kisielówny, swoje reumatyzmy i kiepski bieg sprawy ze Świdami, jak to był czynił prawie codziennie.
Zbył go też, jak zwykle, i poszedł do stołowego pokoju, a wysłuchawszy z pokorą strofowań gospodyni, gdyż obiad już był rozpoczęty, zabrał się do jedzenia, niewiele zważając na socyetę. Przy stole siedziało z dziesięć osób najprzeróżniejszych kondycyi: jakiś ex-Jezuita, czarny jak żuk, o zapadniętej twarzy i krzaczastych brwiach, który, milcząc zawzięcie, ciągnął wino niby wodę; jakiś wypieszczony, wyfryzowany koronkami, pachnący Francuz, mieniący się być markizem, wygnanym z kraju przez wypadki rewolucyi; jakaś szlachta w odświętnych kontuszach, woniejących lawendą, odległych województw personaty srodze wąsate, łaciną szpikujące, spuchnięte dumą i godności swej pilnie