Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w odmęty burzy straszliwej? Wszak to o losy narodu sprawa, o losy milionów, o losy przyszłych pokoleń!
Przegrać nie wolno! Zwyciężyć niepodobna!
Więc wszystko zgnije i zawali się pod ciężarem zbrodni strupieszałe.
Nie! Z woli człowieczej powstają światy! Trzeba przezwyciężyć samego siebie.
I podnieść krucyatę o najświętsze dobra ludzkości, choćby się miało paść w nierównej walce i tylko swoją śmiercią dało świadectwo prawdzie i hasło przyszłym pokoleniom — niechaj powstają jedno po drugiem, niechaj walczą, póki dusza narodu nie wykuje się w cierpieniach na kształt doskonalszy i obrazem cnót i męstwa się nie stanie.
Walka pomnaża człowieka i narody czyni godnymi wolności.
Więc usque ad finem.
Burza się w nim srożyła, porywały go huragany świętych uniesień, a w mózgu kłębiły się błyskawiczne widzenia rzeczy, jakie dopiero kiedyś miały się stać: straszliwych klęsk obrazy, hekatomby ofiar, morza łez i krwi, niewysłowione cierpienia całych pokoleń!
Zgroza zjeżyła mu włosy i serce dziw nie pękło z boleści, ale się nie uląkł, nie cofał trwożnie, bo z oparów krwi wynosiła się świątynia zwycięstwa i powszechnej szczęśliwości era błogosławiona.
Chwała rycerzom ludzkości, bowiem z ich prochów, jakby z ofiarnych ołtarzów, tryskają śmiertelne źródła odrodzeń i żywota! Modlił się, błogosławiąc przy-