Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Otóż wojewodzicowi wpadła w oko gdzieś pod Przemyślem cudnej urody szlachcianka, a że lasy był na cnotę niewieścią, jak kot na szpyrkę...
— Michaś! waszmościowe możeby radzi coś usłyszeć de publicis! — szepnęła tak tkliwie, iż Jaworski ugryzł się w język i, kropnąwszy dla kontenansu czwarty kielich, powiedział:
— Indziej dokończę waszmościom, bo to, panie święty, matko jedyna, raritas, że pęknąć ze śmiechu.
— Będziemy radzi, ale uracz nas waść jakiemi nowinami — zachęcał Kołłątaj.
— Nie wiem, czy waszmościowie dadzą wiarę, ale powiadają sobie sub secreto, jako gdzieś pod Krakowem ukrywa się ten Kościuszek, generał, co to w Ameryce wojował z murzynami, a tak się był rozsławił w ostatniej wojnie z Moskwą.
— A niechże waści drzwi ścisną — gruchnął śmiechem Kołłątaj, pochylając się ku niemu, by zastawić sobą pobladłą twarz Milewskiego. — Toć te bajędy słyszałem jeszcze w Radomiu, mogli sobie też coś nowego wyimaginować...
— Panie święty, matko jedyna, z palca sobie nie wyssałem, a powtarzam, co wszyscy mówią. Musi w tem coś być, gdyż jak byłem niedzielę temu w Bochni, to mi znajomy z Krakowa powiadał na ucho, że w obozie generała Wodzickiego, pod Krzeszowicami, już gemeiny śpiewają piosneczki o tem, jak to ten Kościuszek powiedzie ich na Prusaków, a szpieguny Łykoszyna tropią za nim dzień i noc w okolicach Podgórza i Myślenic... Ja mu tam, panie święty, matko jedyna, źle nic nie ży-