Przejdź do zawartości

Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przysięga.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bo co my możewa, to możewa, a resztę Bóg może. Ament!
I ta reszta, przypatrująca się w skupieniu pobożnem, uderzyła się w piersi i głośno powtarzała:
— A resztę Bóg może. Ament!
I była w twarzach taka powaga wiary i ufności w te słowa, takie poddanie się wielkie dusz pod tę moc, że mnie przeniknął dreszcz jakiś nieokreślony — i w mózgu zaczęły się kojarzyć obrazy z odległych czasów i krain — gdzie smutną przepaloną ziemią szedł Chrystus, a na Niego czekały rzesze nędz wszelakich, a On dotykał ślepych oczu, i ślepi widzieli; mówił umarłym: „Powstań!“ i zmartwychwstawali, a te zbolałe, uciśnione dusze, jak kłosy schylały mu się do nóg i śpiewały: „Hosanna! Hosanna!“ a On odchodził smutny, jak był przyszedł i błogosławiąc, szeptał: — „Póki światłość macie, wierzcie w światłość“.
Na placyku gromadzą się już do odejścia.
Zobaczyłem pomiędzy wozami te trzy głowy, ale nim się przecisnąłem, znowu zniknęły w tłumie.
Po chwili idziemy.
Śpiewy brzmią tak samo i dźwięczą jakoś energiczniej, długa karawana wozów zamyka pochód. Idziemy gładką i dobrze utrzymaną szosą. Drzewa czernią się w dal szeregami. Obszary zieleni, coraz większe. Figury i krzyże gęsto stoją, a przed każdym brat starszy zatrzymuje się — i jest jedna głucha chwila ciszy, aż raptem wszystkie głowy się chylą, wszystkie kolana zginają, i ze wszystkich piersi