Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 41 —

Naraz drgnął i zwrócił uwagę na rozmowę, jaką pospiesznie prowadzili jego współlokatorzy, wiózł ich z dołu na czwarte, z wózkami pełnymi mokrego towaru.
— Jedziesz Adam!
— Pojadę. Nie widziałem już ojców od kopania.
— To w sobotę na noc, co?
— A tak, dwa dni świąt.
— Już krzyża ani rąk nie czuję od tej piekielnej roboty.
— A mnie tak jakoś w piersiach boli.
— To Zielone Świątki, co?
— Juści, nie wiesz to?
— A w tej fabryce, to się już człowiekowi we łbie przewraca.
— Gdzie się wybierasz? — zapytał prędko pan Pliszka.
— Do domu na święta.
— Daleko?
— I, nie... Koleją do Łukowa, a tam będzie z milkę piechotą.
— Łuków... Łuków... tam gdzie jest Szlachecka Wola!
— To w naszej parafii, o miedzę od naszej wsi...
— To wy z której wsi?