Przejdź do zawartości

Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 28 —

w przestrzeniach, już się chwiał na krawędziach nocy i zielonemi oczami troski obejmował ziemię...
Cicho było.
Modlitwy pana Pliszki szemrały jak młode liście brzóz, a z domów zgubionych w ciemnościach, z rynien niewidzialnych, opadały ciężkie krople rosy i biły w dach domku; biły monotonnie, bezustannie... usypiająco...
Pan Pliszka kończył pacierze i mocno bił się w piersi.
— Kruczek!
Pies cicho przybiegł z głębi ciemnej izby i wskoczył na parapet okna.
— Klęknij durniu! Służ! Patrz tam! Tam jest, durniu, Pan twojego pana, rozumiesz?
Kruczek zawarczał, usiadł na ogonie, oparł się grzbietem o fuksye i bezmyślnie patrzył w ciemność.
— Nie oszukuj Pana Boga! Mądrala! będzie się podpierał!
Ale Kruczek już nie słuchał pana Pliszki, zeskoczył na podwórze i szczekał pod bramą.
— Ciemnem i głupiem zwierzęciem tylko zostaniesz! — mruknął z goryczą, wynosząc zegarek do okna. Zdumiał się, bo była dopiero czwarta; nigdy się tak wcześnie nie budził.