Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 175 —

A najwięcej mącił umysły sołtys.
— Księdza będzieta słuchać, co? A jak urzędnik przyjdzie po podatek, to ci go ksiądz zapłaci? A jak jeść nie masz, ksiądz ci da, co? A jak grontu mało masz, doda ci go ksiądz, co? — krzyczał.
— Dać nie da, zapłacić za nikogo nie zapłaci, bo sam bidota, ale zawżdy ksiądz pomyślonek ma inszy, gazety i książki czyta, to wie, co się we świecie dzieje i nie chciałby narodu gubić — zauważył Sułek, ten, co to niedawno miał syna.
— Tak się to mówi, a trzyma on z panami, nie z nami.
— Przecież zmówiły się, coby narodu nie puszczać!
— A pewnie, że tak jest. A co to, tyla ludzi wyjdzie, ani kto robić, ani podatków płacić, ani do wojska iść.
— Strach im jest, że same ostaną i przezto odmawiają.
— A że w Brazylii nijakich podatków niema, że rekruta nie bierą, że każdy jest sobie panem, to wierzta, bo urzędnik wam to mówi!
— A ziemi tyle, co człowiek ino zobaczy.
— Jeszcze i pieniędzy na zagospodarowanie.
— I sifkartę na drogę, za darmo.