Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.




VI.

Kościół był poklasztorny, ogromny i wspaniały, cały wewnątrz pokryty freskami, dziwnie tylko cichy i pusty. Pleśń czuć było wśród murów.
Ksiądz odprawiał cichą mszę przed bocznym ołtarzem, dziad kościelny służył mu do mszy.
Wielkie drzwi były otwarte na rozcież, wpływało niemi słońce, a czasem wpadały ze świergotem wróble i wieszały się na gzymsach lub ołtarzach.
Winciorkowa klęczała przed ołtarzem i zamodliła się głęboko.
Cicho było zupełnie; czasem tylko dzwonek zadźwięczał, czasem głos ministranta się rozległ, a czasem potężny, basowy głos księdza, zabrzmiał jak krzyk, i znów była cisza i ledwie dosłyszalne szemranie modlitw, i szelest przewracanych kartek mszału, i dalekie, dalekie, głuche echa wsi drgały pod nawami.