Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 149 —

I jakby ujrzała wszędzie nieprzebyte mury, szeregi strażników, kancelarye, pisarzów i wyciągnięte do chwytania ręce!
— Laboga! i nigdzie, i nikaj! nie może człowiek biedny uciekać od tej strasznej mocy, którą teraz dopiero zobaczyła w całej grozie, uosobioną w strażniku i w więzieniu.
Biedactwo, nie rozumiała tego słowa: prawo, i myślała, że to to samo co — sprawiedliwość!
Nie czekała odpowiedzi na to pytanie, ale natomiast wypełzły z jam zmęczonego mózgu wspomnienia lat dawnych, wspomnienia męża, wspomnienia starych nędz i krzywd starych, które sinemi, wykrzywionemi męką ustami wołały z głębin czasu: nigdzie... nigdzie...
Zaskowyczała z bólu, jak pies kopnięty, przygięła się, okręciła się koło własnej duszy i w skamienieniu zgrozą nieopowiedzianą siedziała przed oknem, zapatrzona w dręczącą ciemność duszy własnej...
I dopiero z tego gorzkiego poczucia niemocy i opuszczenia, z tego poczucia, stratowania przez los, wstawał w niej zwolna bunt przeciw niesprawiedliwościom, srogi bunt duszy zrozpaczonej a silnej jeszcze.
— Jakto? Jasiek ma być złapanym, sądzonym i oddanym do więzienia, chociaż już dwa