Strona:Władysław Stanisław Reymont - Osądzona.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mogła zebrać rozpierzchłe myśli. I przy tych usiłowaniach zapanowania nad sobą, zasnęła kamiennym snem wyczerpania.
Rano, jeszcze było szaro, wpadł sołtys ze surowym nakazem.
— Z każdego domu ma wyjść dorosły człowiek uzbrojony w widły do pomocy wojsku na obławę. Tak przykazał Naczelnik — recytował jak wyuczony. Już strażnicy wyganiają ludzi.
— Przyszło to już wojsko? Laboga jak mnie głowa boli. — Ledwie ją dźwignęła z poduszki.
— Cała stacja zapchana, że przeleźć nie sposób. Ino prędzej bo sztrafy będą, — prosił, poprawiając medal zawieszony na piersiach i potrząsając ogromnym kijem.
— Mikoła, bierz widły i ruszaj gdzie każą. Oksenia prędzej ze śniadaniem!
Sołtys wyszedł a parobek przemówił nieśmiało, przestępując z nogi na nogę:
— Dajcie mi starego kożucha, wypadnie na noc, to na nic przewieje moje łachy!
Stanęła w ogniach, jakby rażona piorunem. Przecież kożuch dała zbiegowi!
— Podarty, jeszczeby się z ciebie wyśmiewali — znalazła radę. — Czekajże, dam ci szynel po nieboszczyku — wyniosła mu go zaraz z komory. — A uważaj prawie nowy.
Był wprawdzie za długi i za szeroki, ale Mikoła przybrał się jak na paradę i wziąwszy widły na ramię, pomaszerował z dumą, kusztykując i zamiatając nogą.