Strona:Władysław Stanisław Reymont - Osądzona.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ich stronę. Mr. Koohn aż zapluł się cały, napróżno starając się ich przekonać, gdy naraz zabrzęczał telefon i ktoś wystraszonym głosem meldował, że na redakcję napadł cały tłum, wszystko rozbija i szuka redaktorów.
— Spodziewałem się tego — zaryczał Merda, wybiegając wraz z robociarzami.
— No, co teraz będzie z nami? Co będzie — wrzeszczał nieprzytomnie Mr. Koohn, nie mogąc znaleść kapelusza i równocześnie napróżno poszukując drzwi.
Topór zaczął się gorączkowo ubierać.
Wpadła przerażona Księżniczka.
— To za twój artykuł — krzyknął. — Gdzie, psiakrew, nogawki!
— Mogłeś go nie drukować, prosiłam o to! — odparła oszołomiona, nie wiedząc co począć.
Szwaczka prawie zdzierała z niej przymierzane szaty.
— Zawsze masz rację, za którą ja gorzko płacę! Cholera, gdzie moje buty! Dobrze, że nas nie capnęli! Ładniebyśmy wyglądali! — dyszał schrypniętym głosem.
Pobiegła do telefonu, redakcja nie odpowiadała, przerwano połączenie.
— Możeby kogo posłać, dowiedzieć się, co się tam dzieje? — zaproponował nagle.
Pochwyciła na głowę chustkę Łusi i bez słowa wybiegła na ulicę.
Topór ubrał się nareszcie i pogasiwszy światła, chodził od okna do okna, ostrożnie wyglądając na wszystkie strony. Stary to był gracz i w mig się zorjentował.
— Idjoto! Mogą cię tutaj nakryć! Wiedzą o twojem legowisku! — powiedział sobie, i podarłszy jakieś papiery, a inne schowawszy do kieszeni, zapakował