Strona:Władysław Stanisław Reymont - Osądzona.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czegóż ci więcej potrzeba? Zapis ci oddam, jak będę odjeżdżała. — Nie darowała.
Wieczorem, kiedy Mikoła dowiedział się o wszystkiem, zwrócił się do Okseni:
— To ślub będziecie odprawiali w cerkwi? juści — jąkał złym głosem.
— Gdzie grzech swata, tam djabeł ślub daje, — rzuciła Jaszczukowa, nie zważając na krwawy rumieniec dziewczyny. Nie miała nad nią litości.
W parę tygodni później, adwokat wezwał ją do powrotu, oznaczając ścisły termin sprawy. Jaszczukowa zamówiła w swoim kościele żałobne nabożeństwa za swojego męża i przybrawszy się godnie, pojechała z Mikołą. Przystąpiła do spowiedzi i Stołu Pańskiego i całe nabożeństwo leżała krzyżem przed katafalkiem, rozmodlona i polewająca radosnemi łzami kamienie posadzki. Organy huczały przejmującym do szpiku basem, a wśród kadzielnych dymów i świateł płonących przy katafalku, głosy śpiewań rozbrzmiewały jakoby głuche, okropne wołania grobów, jakoby żebrzące o zmiłowanie jęki konających, jakoby krzyki dusz pobłąkanych w ciemnicach. Przepływały przez nią te głosy falami niosącemi niewysłowione szczęście. Ogarnęło ją upojenie, w którem widziała się już w niebie pełnem aniołów, świętych i nadludzkiego zachwycenia. Obficie sypnęła dziadom na pacierze za swoją duszę i wracała do domu jasna i promieniejąca jak ten dzień majowy, cicha świętością spełnionej ofiary i tak dobra, że wszystkich odwiedzających ją przed odjazdem, ugaszczała jakby na stypie i obdarzała czem mogła. Mikoła obdarowany tem wszystkiem, co mu była obiecała, poprostu szalał z ra-