Strona:Władysław Stanisław Reymont - Lili.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
56
WŁ. ST. REYMONT

Ja panu dziękuję za te pieniądze, które pan dał wszystkim; nikt panu nawet nie dziękował, nikt nawet nie mówił o nie, a pan sam dał, może to ostatnie pieniądze!
— Cóż w tem dziwnego, potrzebowali, a ja miałem. Lili jest uprzykrzony, nieznośny dzieciak! Lili jest bęben, cicho! — zawołał, naśladując Felusia i, jak on, pociągnął się za koniec nosa.
Lili rozśmiała się wesoło.
— Gdzie my idziemy, panie Leonie?
— Do mamy! Po drodze kupimy ciastek, a jak Lili będzie grzeczna, to nic nie powiem, że dziecko kokietowało Jańcia.
— A nieprawda! Jak mamę kocham, nieprawda!