Strona:Władysław Stanisław Reymont - Lili.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
269
LILI

Przystąpiła do niego, pomimo, że ją bez ukłonu wymijał.
— Muszę z panem pomówić, mam ważny interes — powiedziała poważnie.
— A ja nie mam do pani żadnego interesu — odpowiedział niechętnie i chciał iść, ale wsunęła mu rękę pod ramię i nie puściła.
— Niech pan nie robi skandalu na ulicy, bo pełno ludzi — patrzą.
Nie odezwał się i pozwolił się zaprowadzić do jej mieszkania.
W palcie, z kapeluszem na głowie stanął na środku pokoju i rzekł:
— Słucham! Proszę mówić prędko, bo czasu nie mam.
Odpowiedziała mu zamknięciem