Strona:Władysław Stanisław Reymont - Lili.djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
246
WŁ. ST. REYMONT

szy, że czeka na nią, pobladła i podała mu rękę ze drżeniem. Przez drogę zobaczył, że jest bardzo mizerną, że jej liliowa, olśniewająco biała twarz ma jakiś szaro-żółty chorobliwy ton, a cały wyraz takiego ogromnego znękania i smutku, że serce mu się ścisnęło żalem i współczuciem.
— Ty chora jesteś, Lili? Co ci jest, najdroższa? Powiedz...
— Nic mi nie jest. Wydaje się tak panu, bom mało spała w nocy.
— Nie mów mi panie, całem sercem proszę cię o to, dobrze?
— Nie można, nie — odpowiedziała tak cicho, że ledwie usłyszał.
Nie miał już czasu pytać się, dlaczego nie można, bo przyszli