Strona:Władysław Stanisław Reymont - Lili.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
240
WŁ. ST. REYMONT

kojnym i zrównoważonym, wszystkie dawne obawy i podejrzenia pierzchnęły. Przeczytał raz jeszcze ten list anonimowy, który wydał mu się jedynie bardzo głupim.
— Trzeba zacząć wyjeżdżać — pomyślał i wstąpił do telegrafu, gdzie podał depeszę do matki, że przyjeżdża w piątek wieczorem, a najdalej w sobotę rano.
To go wprawiło w dobry humor, bo wyobrażał sobie radość matki i idąc przez miasto do Lili, patrzył na ulice i domy okiem pożegnania.
Lili nie było, a matka sprzątała mieszkanie.
— Poszła do kościoła, ale zaraz przyjdzie.
— Do kościoła! nie wiedzia-