Strona:Władysław Stanisław Reymont - Lili.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
237
LILI

już nie kochasz?... — szeptał pełnym bólu i żalu głosem.
Podniosła na niego cudne oczy, pełne łez i bezbrzeżnej miłości.
— Kocham na śmierć... na życie... na wieczność całą... — wyszeptała i zawisła mu na ustach w długim, szalonym pocałunku, ale oderwała się natychmiast od niego i uciekła do mieszkania, zamykając drzwi na klucz.
Otarł łzy, jakie mu pozostawiła na twarzy, i wrócił do domu jeszcze bardziej niespokojny niż przedtem.
I dom go nie uspokoił, bo zastał list od matki z opłatkiem i z błogosławieństwami pisanemi z płaczem, bo wiele liter było zalanych łzami. Nie wyrzucała