Przejdź do zawartości

Strona:Władysław Stanisław Reymont - Lili.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
18
WŁ. ST. REYMONT

kufrów... a tam po moich sobolach te szelmy spacerują sobie najbezczelniej, jakby to była garderoba conajmniej naszego kochanego dziedzica dobrodzieja! Czekajże, hołoto! Watówkę przybiłem za trzy papierki, a swój ibercyerek letni na grzbiet, no i jestem... — Zaczął się śmiać bez przyczyny i rozcierał z zapałem sine od mrozu uszy.
— Szalkowscy przyjdą? — Zapytał Jańcio, ziewając przeciągle.
— O masz ich, idą już i kłócą się, jak zwykle! — Zawołał, patrząc w okno, obok którego mignęli jacyś ludzie, głośno rozmawiający.
— Prędzej, prędzej! I zamykajcie te drzwi piekielne! — Zakrzyczał Kos, wpuścił Szalkow-