Strona:Władysław Stanisław Reymont - Lili.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
231
LILI

cień i zalewał nudą cały pokój; a w tem świetle szarem wszystkie sprzęty wydawały się tak stare, zniszczone, nędzne, a wszystkie patarafki, serwetki, ozdoby tak ubogie, pospolite i brzydkie, że Zakrzewski patrzył ze zdumieniem dokoła, a potem z pogardą źle tłumioną.
— Może pójdziemy na ślizgawkę do parku? — powiedział, gdy matka czytać przestała.
— A pójdę, dobrze. Chciałam nawet prosić pana o to.
Ubierała się szybko.
— A nie siedźcie długo — rzuciła za nimi matka.
A oni na świecie odetchnęli nieco, zrobiło się im znacznie lżej, ale pomimo to, mówili z sobą bardzo mało. Namyślali się