Strona:Władysław Stanisław Reymont - Lili.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
185
LILI

nie, bo czemże są w istocie podobne benefisy?
— To dla ciebie i przez ciebie!
Myślał o Lili, a zaczynał patrzeć na Korczewskiego i myśleć o pozostałych aktorach z nienawiścią, pełną pogardy. Ale ruch, surowe powietrze, szczypiące w twarz, i te wielkie przestrzenie pól dookoła zabierały mu coraz więcej uwagi, aż w końcu już nie myślał o niczem, tylko z przyjemnością spoglądał w złotą tarczę słońca, zawieszoną na bardzo bladym błękicie, to na śniegi, po których wskróś skrzeń brylantów i szafirów leżały płaty bladego złota i przelatywały seledynowe smugi słonecznych refleksów.
Sinawa smuga lasów zamykała