Strona:Władysław Stanisław Reymont - Lili.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
172
WŁ. ST. REYMONT

żał na sienniku i błędnemi oczami patrzył w sufit. Usta miał spieczone, twarz zielonawą i zdaleka już zionął gorączką.
— Chory jestem, daj mi pan pić. Tak mnie głowa boli... boli... boli... — jęczał cicho.
Łzy płynęły mu po twarzy, nie obcierał ich, bo nie miał sił.
Zakrzewski podał mu szklankę wody, a że Olkowski ciągle się dopraszał o więcej, postawił mu całą konewkę, z której chory pił ustawicznie, a sam położył się na łóżku i najregularniej co godzinę wychodził zobaczyć, czy Lili przyjechała. Nie zastawszy jej, powracał, kładł się znowu i czekał...
Powróciwszy o zmroku, zastał Szalkowskiego, który był jakoś