Strona:Władysław Stanisław Reymont - Lili.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
162
WŁ. ST. REYMONT

się z kościołów i zaczernił po placach i uliczkach, Zakrzewski, nie chcąc się spotkać z nikim, uciekł do parku.
Chodził tam samotnie i rozmyślał o Lili.
Nędzna potwarz, nikczemne oszczerstwo! Myślał o słowach Gałkowskiej, ale te słowa gryzły go boleśnie i budziły jeszcze niejasne, głuche podejrzenia, których napróżno chciał się pozbyć. Znał ją całych sześć miesięcy, znał każdą jej myśl, każde uczucie, całą głęboką szczerość i prostotę jej natury; wiedział, że to była dusza tak czysta, jak te śniegi, na które w tej chwili patrzył; wiedział, że ona nie ma tajemnic przed nim, bo tajemnic w swojem życiu nie ma żadnych;