Strona:Władysław Stanisław Reymont - Lili.djvu/137

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.
    131
    LILI

    sennemi, hypnotyzującemi oczami. Patrzyła długo, czekała, żeby przemówił; ale Leon nie wiedział, co mówić: bał się okazać śmiesznym, nie chciał i nie mógł z nią flirtować, bo kochał Lili, a przytem trochę się jej bał, bo wywierała ona na niego dziwny urok. Ciągnęły go te wielkie oczy, obiecujące tak wiele, kusiły go jej pełne, zmysłowe usta i te wspaniałe kształty. Mocny zapach perfum, jakich używała, odurzał go i rozdrażniał.
    — Dlaczego pan mnie unika, co? — zapytała prosto.
    — Ja? ależ nigdy nie unikałem pani, dlaczegóżby? — czuł się mocno pomieszany.
    — Byłam zła na pana, ale za dzisiejsze przyjście wszystko panu