Przejdź do zawartości

Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ot, co! Ot, co! był i już go niema... Szkoda... szkoda. — Ponarzekał, pokręcił się po stacji i odjechał, zapowiadając swój przyjazd na pogrzeb.
Jan tego samego dnia przeniósł się na mieszkanie tam, gdzie dawał lekcje. Był swobodny, w miarę smutny, ile nakazywała przyzwoitość. Zdawało mu się, że jest obojętny. Starał się zagłuszyć niewyraźne wspomnienia pracą, bieganiną, rozpraszaniem uwagi. Zdawało mu się, że dzieli go ogromna przestrzeń czasu od tamtej chwili. Byłby zaraz tego samego dnia pojechał do Naczelnika, prosić o wakujące miejsce, ale wydał mu się ten krok niezręcznym. Byłby te kilka dni przeczekał w odosobnieniu, zdala od miejsca przypomnień — nie mógł, na drugi dzień przysłano po niego. Przyjechała siostra nieboszczyka, więc mu siał opowiadać, pokazywać pozostałe sprzęty, odgrywać komedję żalu. Potem musiał być obecnym przy eksportacji zwłok.
Był bez zarzutu, czuł jedynie, iż natu-