Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wsunął mu zpowrotem poduszkę pod głowę, poprawił zmiętą kołdrę i odstąpił kilka kroków... Józef leżał prawie w tej samej pozycji, co przedtem. Na usta wystąpiła tylko lekka piana, a policzki posiniały przy uszach. Oczy miał szeroko rozwarte, bez życia, szklistą powierzchnią wpatrzone w nicość, w krzyku, w trwodze zastygłe.
— Stało się!... — szeptał i z tym wyrazem na ustach położył się... Było mu bardzo zimno, i czuł się ogromnie zmęczony. Przebiegały go nieustannie dreszcze, szczękał zębami. Kroplisty, zimny pot spływał po twarzy. Nic nie myślał. Dygotał jak w febrze. Wszystkie części ciała drgały dziwnie, głowa wahadłowo, prawa ręka popychana odruchem wyskakiwała naprzód. Skulił się, zwinął w kłębek, otulił szczelnie kołdrą aż po same czoło i, odwrócony twarzą do ściany, zasnął...
Cisza była, jak przedtem, nic się nie zmieniło...
Księżyc zniżył swój lot, zaglądając przez okno, i płynął wspaniale na ciemnem