Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

żywiony z łaski, kocham narzeczoną przyjaciela, bez którego pomocy zdechłbym z głodu. Łudzę się miłością, ja, nie mający dachu własnego...
— Tylko pan teraz znacznie lepiej wygląda!
— ...nawet łacha na grzbiet. Nic w przeszłości, co gorsza, nic w przyszłości... Marzę, a przede mną rzeczywistość smutna, kocham, a tu dla mnie proszą, żebrzą, abym mógł żyć. ...O, głupi!
Takie myśli snuły mu się w mózgu, przyprowadzonym do równowagi słowami Józefa. Silił się na rozwiązanie, na wyszukanie jakiejś drogi wyjścia z tej matni! Nie mógł myśleć logicznie, a musiał odpowiadać na pytania Naczelnika, który się rozgadał na dobre. Plótł z sensem i bez sensu, ale trzeba było odpowiadać, przytakiwać, dziękować za łaskawość odwiedzin, za zaszczyt, przepraszać za fatygę, jaką sobie zadał, być pełnym wdzięczności i podziwu dla jego wielkiego rozumu.