Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dzie stawało się koloru miedzi. Wiatr niewielki, lecz mroźny, ścinał ziemię w cienkie warstwy, załamujące się za każdem stąpnięciem. Gdzie niegdzie świecił jeszcze odblask niezagasły, płonął, blednął i rozpraszał się w cieniach. Długie linje wiosek gorzały w zamierających blaskach zachodu. Dęby o zeszłorocznem liściu miały wierzchołki skąpane w purpurze, a pnie tonęły w ciemnych mrokach. Szarość wyłaniała się zewsząd i zwolna okrywała posępnym płaszczem ziemię.
Jan szedł do domu. Przestawał marzyć — zaczynał myśleć. Ale myśl wlokła się leniwie, niechętnie wracała z zaczarowanej krainy marzenia. Lecz wracała. Przeszedł dość szybko przestrzeń, dzielącą go od mieszkania Józefa.
W sieni usłyszał jakieś pomieszane, niewyraźne odgłosy rozmowy. Zadrżał. Serce mocniej mu zabiło.
...Ada! — pomyślał, wchodząc śpiesznie. Tymczasem ujrzał Naczelnika, siedzącego przy łóżku Józia, i coś mu żywo