Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z kapeluszem w ręku, z ukłonami dla zwierzchników, z uściśnieniem dla kolegów i gotowym pocałunkiem dla powinowatych. No i nie myśleć, przedewszystkiem nie myśleć, i być wszystkiem, byle tylko nie sobą, i spocząć, opłakiwany przez bliskich i znajomych... To szczyt, to ideał życia porządnego człowieka! Małpy, psiakrew! — zaklął gburowato.
Był dziwnie wzburzony. Ta jasna perspektywa, jaką mu Józef ukazywał, przepoiła go żółcią, prawie zawiścią.
— A ja tego nigdy mieć nie mogę? Zawsze wlec się na łańcuchu nędzy? Nie zaznać spokoju, ni szczęścia!... A niech cie pioruny spalą! — Ciskał się w sobie, jak tygrys w klatce, z tęsknoty do słońca, przestrzeni, wolności! Okrutny żal do swoich, do losu, do ludzi opanował go. Pragnienie szczęścia owładnęło mu duszę, że wyciągał mimowoli ramiona, oczy zachodziły mu łzami prośby do tej nieznanej a tak upragnionej szczęśliwości — usta szeptały słodkie, choć groźne słowa zaklęcia: — Muszę