Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

był ujrzeć ten ideał folwarcznej Heby, gęsi czy kobiety?
Doczekali się nareszcie. Przyszła z matką. Józef wyciągnął ręce do niej, podała mu swoje obie — całował namiętnie, szepcząc: — Dziękuję, dziękuję…
— Kocha go — śliczna! — zauważył Jan, gdyż już cały akt rekomendacji się odbył i zakochani wrócili do siebie.
Odsunął się w głąb z matką, aby nie przeszkadzać. Matka, cicha jakaś dotychczas, przysunęła się do niego, rozwodząc szeroko żale i troski swego matczynego serca nad chorobą Józia. Poczciwość biła staruszce z twarzy, jak wymowa z ust, niepowstrzymanym potokiem. Słuchał dość cierpliwie, odpowiadał w miarę przytakując.
— Pan dawno Józia zna? — zaczęła go wybadywać.
— Dawno, szesnaście lat.
Stara zamilkła, popatrzyła w twarz Jana i szepnęła niby dyplomatycznie: