wał, zapalał bezmyślnie papierosa, bezwiednie brał różne drobiazgi z biurka i oglądał, nie widząc...
— Ot, takim jestem! Więc widzisz, że mnie nie znasz i chcesz wspomagać nieznanego?
— Mój Jasiu, przez to, żeś tyle wycierpiał, jesteś mi stokroć droższy, boś nieszczęśliwy niezasłużenie...
— Politowanie! i tego mi życie nie oszczędziło!
— Powiedz raczej: braterskie współczucie — szepnął Jan wzruszonym głosem i, pochwyciwszy przechodzącego za rękę, przyciągnął i ucałował serdecznie.
Jan pozostał obojętny. Ta serdeczność, niespodziewana pomoc robiły na nim bardzo małe wrażenie. Nie dziwił się, nie czuł najmniejszej wdzięczności. Ale coś jakby zawiść wkradła mu się do duszy. Gorycz upokorzenia nadzwyczaj bolesnego, że musi przyjmować, rozlewała się po nim jak trucizna. — Dlaczego on to robi? — pytał się w myślach, nie znajdując odpowiedzi.
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/45
Wygląd
Ta strona została przepisana.
— 45 —