Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 42 —

się plamami krwi. Znać było ogromne wyczerpanie.
Jan dopiero na dźwięk słów: «Zostaniesz, prawda?» rozjaśnił twarz jakąś zimną serdecznością, uścisnął rękę Józefa i rzekł cicho:
— Zostanę...
Józef wynurzał mu swoją wdzięczność.
— Wiec wybierz sobie ubranie!
— Dobrze... ale jeszcze nie dzisiaj — nie — za wiele odrazu, za wiele... Przygniatasz mnie swoją dobrocią! Dlaczego to robisz? By mi pomóc? A wiesz, komu pomagasz? Czy pomyślałeś, że między mną a tamtym Janem ze szkolnych czasów niema najmniejszego podobieństwa? Czy pomyślałeś, że tyle lat, że taka ciągła walka o byt musiała wycisnąć głębokie piętna na charakterze... Kto ja teraz jestem? Nie... nie zrobiłeś tego. Znałeś mnie dobrym, łagodnym, poświęcającym się dla drugich, szlachetnym idealistą. Takim mnie znałeś, i takim zostałem w twojem sercu. Takim ci się teraz wydaję, tobie, któremu los nie