Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
DWA SPOTKANIA.
I.
NA MORZU.

Deszcz zacinał, jak u nas w październiku. Mgły szkliste przesycały powietrze. Zimno było i prawie ciemno, gdyśmy dojeżdżali do Ostendy. Już zdala widać było las masztów i kominów, a poza niemi coś siwiejącego w nieskończoność — morze!
Wprost z wagonu przeszliśmy na statek i zaraz wyruszyli w drogę. Wiatr się podnosił i przecinał długie, płaskie fale, co się toczyły i rozbijały o bulwary. Miasto szybko znikało z oczów. Jego skupione, piętrzące się wgórę domy o śpiczastych dachach, majaczyły we mgle i mroku.
Mewy pojedynczo i stadami uwijały się