Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ska, myślałam, że mnie szlag trafi... Jak był zdrowy, to się tłukł po świecie. Ślepego przywlekli do mnie. Dałam mu kąt — bo dzieci tak chciały. Jabym go była z drugiego piętra wyrzuciła na bruk — za moją poniewierkę. Niechby się, co chce, stało. Ale Pan Bóg był wtenczas łaskaw na mnie, że i tak niedługo umarł.
Córkęm wydała zamąż. Oleś się na szwagra krzywił, że to układu inszego nie ma, że cham — ale, pani moja, choć on głupi, ale orze, wół do roboty, w domu siedzi. Poszłam od nich, jakem mówiła, żeby chłopcu pomóc. Raz, będzie temu dwa lata, córka na swoje imieniny zaprosiła kilka osób, po kumostwie, po znajomości dobrej. Zabawić się spokojnie — nie żaden feler. Akurat, kiedy nam było najlepiej, przynieśli telegraf do mnie — że ja pisanego nie czytam, więc zięć wzion i przeczytał. Pismo było aż z Suwałk, pisali, żeby zaraz przyjechać, bo Oleś bardzo chory. Jak stałam, tak pojechałam, a tak mnie coś niedobrego w środku gryzło, że ledwiem ścier-