Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ach, angażować się panna chciała! — wydął usta lekceważąco, mierząc krytycznym wzrokiem jej smukłą postać.
— Umyślnie przyjechałam... Pan dyrektor mi nie odmówi... prawda?
— U kogo pani była?
— Jakto? Nie rozumiem.
— W jakiem towarzystwie, gdzie?
— Nigdzie w teatrze nie byłam. Przyjechałam z Wołynia umyślnie.
— Nigdzie?... Niema miejsca — i zwrócił się do odejścia. Chwycił ją rozpaczliwy strach, że odejdzie z niczem, więc też z odwagą niespodzianą, z prośbą ogromną w głosie, przemówiła do niego, powstrzymując:
— Panie dyrektorze — pan mnie przyjmie... Umyślnie przyjechałam — pokryjomu opuściłam dom... Tak kocham teatr, że żyć bez niego nie mogę. Nie odmawiaj mi, pan. Nikogo tu w Warszawie nie znam. Zgłosiłam się do pana, bo czytałam o nim tak dużo w pismach! Czuję, że mogłabym grać; da mi pan tyle pensji,