Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jakieś niejasne podejrzenia zaczęły we mnie kiełkować, więc zatrzymałem się wpobliżu. A dziad się modlił:
— O, Matko, pociesz nas w strapieniu, daj moc, daj wytrwanie. Widzisz łzy nasze, daj pocieszenie... O, Najświętsza, przekonaj ich, żem ja nie sprzedawczyk, nie... — powtórzył głośno, rozpaczliwie.
W głosie i w oczach miał łzy, usta mu się trzęsły, pierś falowała, wstrząsana łkaniem.
Wzruszenie ogarnęło widzów. Już niejeden sięgał do kieszeni. Kilku bliżej stojących wyciągało rękę z jałmużną. Zagrodziłem im drogę, wołając z oburzeniem:
— Panowie, nic nie dawajcie! To oszust, wydrwigrosz! To nie warjat! Pamiętacie, co tam przed chwilą mówił o fetyszach!
Zerknął na mnie zukosa i zaczął się jeszcze żarliwiej modlić:
— Ja zdrajca, ja oszust! Niechże te rany za mnie świadczą — i odsłonił piersi czarne, istotnie pełne blizn i plam czerwo-