Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Przecież pan tu nie zostanie? Ani to odpowiednie, ani korzystne. Ot, wie pan, powiem jasno, co myślę: Jechać i starać się o miejsce po Józiu!
Jan spojrzał i spuścił oczy.
— Bo, proszę pana, miejsce niezłe, i zresztą nie potrzebuje się pan niczem krępować. Co się stało, trudno, każdego to z nas czeka. Wiem, że boli pana strata przyjaciela, ale cóż robić? Umarli już nic nie potrzebują, a żywi żyć muszą... Nam wszystkim będzie bardzo miło mieć w panu kolegę. Więc ja tak ze szczerego serca radziłbym, aby przemóc chorobę, wstać i jechać do Naczelnika z prośbą... Tylko trzeba to zrobić zaraz — żeby nie było za późno...
— A możeby to tak można zrobić, możeby się dało?
— Ale da się z pewnością, tylko zaraz trzeba się wziąć do tego.
— Ha, spróbuję. Nic na próbie nie stracę — mówił, wstając z pościeli. Ubrał się i razem z zawiadowcą pojechał na sta-