Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/354

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 352 —

dowi. Ostała tylko organiścina i, zamknąwszy się z nią, cosik ważnego uradziły, gdyż jeszcze przed zmierzchem poleciały na wieś, po chałupach, rozpoczynając jakąś cichą i tajną robotę.
Przystały do nich Płoszki, przyniewoliły jeszcze niektórych i poszli razem do proboszcza, wysłuchał wszystkiego, ale rozłożył ręce i zawołał:
— Nie mieszam się do niczego, róbcie, co chcecie, ja nie wiem o niczem i jutro z rana jadę do Żarnowa na cały dzień!
Wieczór uczynił się wielce swarliwy, pełen narad, sprzeczek i tajemniczych szeptów, a gdy już ciemna noc zapadła, wszyscy zmówieni zeszli się do karczmy i, ugaszczani przez organistów, jęli znowu radzić i deliberować. A zeszli się co najpierwsi gospodarze i prawie wszystkie żeniate kobiety i uradzali już dość długo, gdy Płoszkowa zakrzyczała:
— A kajże to Antek Boryna? Cała wieś się zebrała, on pierwszy w Lipcach gospodarz, to przez niego nie można radzić, będzie nieważne.
— Prawda, posłać po niego! Musi przyjść! Bez niego nie można! — wrzeszczeli.
— A może będzie jej bronił, kto wie? — szepnęła któraś.
— Śmiałby to całej wsi się przeciwić! Kiej wszystkie, to wszystkie!
Kopnął się po niego sołtys i z łóżka musiał ściągać, bo już był spał.
— Musicie iść i powiedzieć swoje! A nie pójdziecie, to powiedzą, co ją osłaniacie i przeciwko gro-