Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/335

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 333 —

— A bo mi wesoło! — zaśmiała się, jaże zagrały jej białe zęby, szarpnęła konia i wyśpiewywała jeszcze rozgłośniej.
— Po wczorajszem taka wesoła! — Odwrócił się prędko, gdyż z pod ugiętej wysoko kiecki błyskały jej białe podkolania, rozłożył bezradnie ręce i wstąpił do Kłębów. Jagata leżała już z całą paradą na środku izby, przybrana w odświętne szaty, w czepcu, o sutem białem zburzeniu nad czołem, w paciorkach na szyi, w nowym wełniaku i we trzewikach, zaścibniętych na czerwone sznurowadła; twarz miała kieby odlaną z blichowanego wosku, a dziwnie rozradowaną, w zesztywniałych palcach tkwił krzywo obrazik, dwie świece paliły się pobok jej głowy, Jagustynka odganiała muchy wielką gałęzią, jałowcowy dym ciągnął się z komina i rozwłóczył po całej izbie, co trochę kto wchodził zmówić pacierz za nieboszczkę, a kilkoro dzieci plątało się pod ścianami.
Jasio jakoś trwożnie rozglądał się po mrocznej chałupie.
— Kłęby pojechały do miasta — zaszeptała mu Jagustynka. — Ostawiła im sporo, to muszą się wypuczyć na pochowek, krewniaczka przeciek! Eksporta dopiero będzie wieczorkiem, bo Mateusz jeszcze nie zdążył z trumną...
Zaduch był w izbie i taką trwogą przejmowała go ta żółta, znieruchomiała w prześmiech twarz umarłej, że jeno się przeżegnał i wyszedł, spotykając się tuż przed progiem oko w oko z Jagusią, szła z matką i, ujrzawszy go, przystanęła, ale przeszedł bez słowa, nawet Boga nie pochwalił, dopiero z opłotków obejrzał