Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/326

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 324 —

Jagusia podniesła na nią zapłakane oczy i, dygocąc w zalęknieniu, jęła rozpowiadać o śmierci starej, Jasio też rzucił się skwapnie, tłumacząc matce, co mu się to przygodziło, ale organiścina, snadź już dobrze przódzi podbechtana przez kumy, wywarła na niego gębę:
— Głupiś, jak cielę! Nie odzywaj się lepiej, byś i ty czego nie oberwał!
Skoczyła naraz do drzwi, wywarła je narozcież i zawrzeszczała do Jagusi:
— A ty się wynoś, i żeby tutaj nie postała więcej twoja noga, bo cię wyszczuję!
— Cóżem to winowata, co? — jąkała, zgoła już nieprzytomna ze wstydu i boleści.
— Poszła precz i w tej minucie, bo każę psy pospuszczać! Już ja nie będę płakała przez ciebie, jak Hanka albo wójtowa! Ja cię nauczę jamorów, małpo jedna, już ty mnie popamiętasz, tłumoku! — darła się na cały głos.
Jagusia buchnęła płaczem, wypadła przed dom i pognała w cały świat.

A Jasio stanął, jakby rażony piorunem.



XII.


Naraz porwał się za nią lecieć.
— A to gdzie? — warknęła groźnie matka, zapierając mu sobą drzwi.
— Dlaczego ją mama wypędziła, za co? Że była dla mnie taka poczciwa! To niesprawiedliwie, ja na to